Nauczyć się języka aniołów.

Artykuł o naszym współbracie – o. Andrzeju Tomkielu –  autorstwa p. Krzysztofa Kozłowskiego z edycji warmińskiej „Gościa Niedzielnego”:

O. Andrzej Tomkiel OFMCap od kilku miesięcy jest w Olsztynie. – Nigdy wcześniej tu nie byłem. Wszystko było nowe, wszystko do odkrycia, przyjrzenia się wspólnocie z pewnej perspektywy, klasztorowi i parafii – wspomina br. Andrzej. – Co mnie z początku zastanowiło, to fakt, że w porównaniu do klasztorów zagranicą, gdzie większość swojego życia przebywałem, nie mamy zbyt wielu odwiedzających. Rola klasztoru, zwłaszcza franciszkańskiego, polega na tym, żeby promieniować w sposób duchowy na otaczającą rzeczywistość. Z doświadczenia wiem, że ludzie chętnie odwiedzają te miejsca – mówi kapucyn. – Myślę sobie, to przecież nie klasztor kontemplacyjny – uśmiecha się zakonnik. – Bardzo mało dzwonków słyszałem. Myślę, coś trzeba robić, żeby więcej osób nas odwiedzało – wspomina.

To jest to

Kiedy studiował w Rzymie miał do czynienia z Innocenzo Gargano OSB Cam. – To jeden z ważniejszych kapłanów, który zajął się lectio divina. I chociaż nasze spotkania dotyczyły innej materii, bo studiowałem patrologię, spotkania zachęciły mnie do lectio divina. Chodzi o czytanie Pisma Świętego, które doprowadzi nas do modlitwy. Myślę, że wiele form może nas do niej doprowadzić, ale ta ukazuje nam inspiracje samego Boga. Później rola Ducha Świętego w czytaniu słowa Bożego, w medytowaniu, w modlitwie, co doprowadzi nas do kontemplacji. Myślałem, że wrażliwość na słowo Boże jest czymś nadzwyczajnym, ale okazuje się, że tak nie jest. Kiedy zaprosiłem wiernych w parafii na pierwsze spotkanie lectio divina, klasztorna sala była wypełniona ludźmi. To upewniło mnie, bo przecież pewne wątpliwości we mnie się wzbudziły, że może to będzie na zbyt wysokim poziomie, nie dotrę do nich, że pragnienie słowa Bożego uzdalnia, otwiera na łaskę Bożą, prowadzi do źródeł – mówi br. Andrzej. Porównuje tę sytuację do różnych możliwości czerpania wody. Są różne sposoby, różne naczynia, w których można ją trzymać. – Ale później człowiek dochodzi do odkrycia, że jest źródło, rzeczywistość o wiele obfitsza, niż studnie czy krany. Monastyczna metoda lectio divina jest sięganiem do źródła Pisma Świętego – wyjaśnia. W piątki o godz. 19.00 w klasztorze odbywają się właśnie spotkania, podczas którego uczestnicy mogą zaczerpnąć ze źródła, wczytać się w słowo Boże. – Zacząłem słyszeć, że ludzie obwiniają się, że nie czytają Pisma Świętego. I pomyślałem, te spotkania, to jest to – dodaje.

Wielki entuzjazm

Brat Andrzej jednak nie poprzestał na tym. – Języki są dodatkiem w moim życiu, ale dodatkiem bardzo ważnym. Prawie wszystkie wakacje poświęciłem na studiowanie języków. Ktoś może pomyśleć, ale co to daje, do czego to jest potrzebne. Ale w życiu doświadczyłem, że ich znajomość pozwala lepiej poznać ludzi innych kultur. Język wyraża pewną rzeczywistość narodu, jest czymś wyjątkowym. Wspaniale to rozumiał Jan Paweł II. Wielokrotnie widziałem na Placu Świętego Piotra, jak ludzie byli szczęśliwi, kiedy pozdrawiał ich w rodzimym języku. Kilka słów, czasem zdań, a budziły one wielki entuzjazm – wspomina kapucyn. – I pomyślałem, że będąc już na emeryturze powinienem tym, co otrzymałem od Boga, podzielić się z innymi – dodaje. Tak w klasztorze ruszyły kursy językowe. We wtorki chętni bezpłatnie mogą uczyć się języka niemieckiego, we środy włoskiego. – Rozpocząłem od włoskiego wychwalając, że to jest język aniołów. Tak mi się kojarzy. Ludzie posiadają łatwość do uczenia się go. Włoski to również język artystów – zauważa. Prowadzenie kursów jest okazją do ewangelizacji. – Moim pragnieniem jest, by były one również okazją do spotkania się z kapłanem, z tradycją włoską. Mówię o kuchni włoskiej, o stylu włoskim, o sprawach, które kojarzą się z Rzymem, z Ojcem Świętym – podkreśla. – Pragnę, żeby Kościół otwierał się, widząc w perspektywie czasowej dotarcie do człowieka. Po skończonej lekcji mam następną lekcję, której nie nazywam katechezą. Każdy ma prawo zadać pytanie, podzielić się spostrzeżeniami – dodaje.

Krzysztof Kozłowski

Zdjęcie Krzysztof Kozłowski /Foto Gość